Pierwszy raz z serią Assassin’s Creed miałem styczność na platformie Symbian w okolicach 2010 roku. Była to całkiem fajna platformówka podobna do wydanych wcześniej części Księcia Persji, gdzie skakaliśmy, wykonywaliśmy akrobacje i ciachaliśmy mieczykiem. Z samą serią nie zaznajomiłem się nigdy szczególnie oprócz kilku sesji w część czwartą, która jak na razie jest moją ulubioną, nawet jeśli jest słabym Asasynem. Nigdy jednak nie lubiłem zaznajamiać się z serią gier od jej środka, świadomy, że mogę ominąć część wątków i drapać się w głowę, gdy tylko ktoś wymieni postać z poprzedniczki. Dlatego podchodząc znowu do tej serii postanowiłem zacząć od początku. Samego początku.

Seria z dzisiejszej perspektywy nazywana jest zabójcą Księcia Persji, ale trzeba przyznać, że potrafiła wykorzystać zasoby ze starszej franszczyzy i doprawić ją w swoje unikalne elementy, które stały się wizytówką serii do dziś. PoP dostał później co prawda dwie części – jedna będąca swego rodzaju rebootem i Zapomniane Piaski będące jednak tak słabą pozycją, że pogrzebała ona serię od 8 lat.

Pierwszy Asasyn jest według mnie synonimem do wyrazu monotonia, ale zaczyna się całkiem fajnie. Oto Altaïr Ibn-La’Ahad zostaje wysłany przez swojego mentora Al. Mualima do Jerozolimy wraz ze swoimi przyjaciółmi – Malikiem i Kadarem, którzy mieli znaleźć pewien artefakt. Podczas tej wyprawy Altair złamał zasadę zakonu – „nie odbieraj życia niewinnemu”. W pewnym momencie zauważył jednak Roberta de Sable – wielkiego mistrza zakonu Templariuszy, którzy od tysięcy lat są w koalicji z zakonem Zabójców. Mimo ostrzeżeń jego przyjaciół rzuca się na Roberta, który zastawił pułapkę na niego i jego przyjaciół. W wyniku tego Kadar ginie, a my zostajemy zdegradowani do najniższej rangi w zakonie. Aby odzyskać szacunek w szeregach zabójców musimy zabić dziewięć osób, dosyć potężnych osób stojących po stronie zakonu Templariuszy.  Ruszamy więc do kilku znanych w średniowiecznej Azji Mniejszy i wykonujemy zadania mające na celu zbliżenie się do naszej ofiary, która w każdym przypadku okazuje się mniejszą lub większą szują, która uwielbia sprawiać ludziom cierpienie i zabijać niewinnych ludzi.

Z drugiej strony okazuję się, że naszym bohaterem jest niejaki Desmond Miles, na którym firma Abstergo Industries wykonuje pewnego rodzaju badania przy użyciu urządzenia zwanego Animusem, które pozwala cofać się całe milenia wstecz i odkrywać przodków naszego bohatera i przeżywać ich wspomnienia z perspektywy pierwszej osoby. Sekcje te są tak nudne, że polegają na chodzeniu od łóżka do maszyny i tak w kółko z ewentualnymi rozmowami pomiędzy Desmondem, a doktorem, a jego asystentką. Wątek ten jest jednak niezwykle ważny i zostanie rozbudowany w kolejnych częściach.

Monotonią pierwszego Asasyna jest niestety rozgrywka,  która sprowadza się do kilku jedynie rzeczy – wybranie się do odpowiedniego miasta, zebranie informacji o ofierze poprzez wykonanie trzech misji pobocznych, a następnie wykonanie zamachu i w sumie to jest często najlepsze, bo musimy wykorzystywać umiejętności naszego bohatera, który potrafi wspinać się po ścianach, a także w sumie ważniejsze wtopić się w tłum, żeby zgubić patrolujące okolicę oddziały. Do dyspozycji oddano nam także kilka broni z mieczem i tajnym ostrzem na czele, które pomogą nam w bezpośredniej walce uporać się z przeciwnikiem. Niestety wiele z tego wyposażenia jest zablokowane na początku, a kontry uczymy się dopiero po zabiciu pierwszego templariusza, co jest trochę do dupy. Wielu ludzi nie lubi systemu walki z tej gry, ale osobiście przez ten cały filmowy aspekt, że „atakujemy go pojedynczo” staje się to niezwykle rajcujące i miło jest od czasu do czasu powalczyć, nawet jeśli czasami robi się to monotonne. Altair nie potrafi co prawda niektórych akrobacji Księcia z chodzeniem po ścianie na czele, ale robi zwykłe czynności o wiele szybciej i z większą gracją. Sama gra posiada różne misje poboczne z całym tym ratowaniem ludzi z opresji straży, co jest niezwykle fajne, bo zdobywamy przychylność tych ludzi i możemy dzięki temu łatwiej uciec straży, gdy mężczyźni odwracają jej uwagę swoimi wybrykami. Sam wykonywałem te zadania, bo chciałem, aby licznik czasu w grze był troszkę większy, więc często lubiłem wspinać się na punkty widokowe, aby synchronizować obszary i obserwować piękne średniowieczne miasta z wysoka. Fajną cechą mojego egzemplarzu jest fakt, że jest on z faktycznym polskim dubbingiem, gdzie w Altaira wcielił się Jacek Kopczynśki, który nadał tej postaci niezwykły charakter, ale także innym postaciom pierwszo i drugim planowym nadawano charaktery, szczególnie w momencie ostatecznej rozmowy Asasyna ze swoją ofiarą, gdzie zdradza ona wszelkie swoje myśli o zabójcy, czy planach Templariuszy. Jest to niezwykle klimatyczne i daje do rozkminiania, czy aby na pewno ta osoba była taka okrutna?

Nie sądzę, że pierwszy Asasyn jest słabą grą, bo na pewno nie, wtedy zapewne seria skończyłaby się pewnie na pierwszej części. Jest po prostu przeciętniakiem, przez bardzo prostą rozgrywkę, która równie dobrze zadebiutować mogłaby na automacie, żeby przy każdej następnej ofierze klient musiał rzucać coraz więcej złotówek do maszyny. Ale to właśnie dzięki tej części kolejne są już o wiele lepsze doszlifowując kolejne elementy, a fabułę zamienić w styl bardziej odpowiadający GTA, a także rozbudowując wątek głównego bohatera Desmonda Milesa. Niedługi czas rozgrywki sięgający maks z 10 godzin bez wykonywania pobocznych zadań, czy nudne sekcje podczas pobytu w laboratiorach firmy Abstergo. Z drugiej strony to wspinanie się po budynkach i ucieczki sprzed uwagi strażników, czy bardzo dobry polski dubbing. Osobiście polecam jedynie tym, którzy chcą zaznajomić się z serią tak jak ja, bo w innym przypadku nie ma większego sensu odpalania jej, chyba że serio podoba nam się taki model rozgrywki i klimaty średniowiecza.