15 grudzień 2016 roku był bardzo ważną datą dla wszystkich fanów Gwiezdnych Wojen w Polsce. Tego dnia swoją premierę miał pierwszy film z tzw. historii, czyli opowieści nienależących tak ściśle do głównego wątku klanu Skywalkerów czy też ogólnie rycerzy Jedi. W tym wypadku jest to osobna, zamknięta opowieść dziejąca się przed Nową nadzieją i pokazująca w sumie całkiem sporą genezę różnych późniejszych kanonicznie zdarzeń. Na premierze tej znalazłem się także i ja po w sumie dość długiej przerwie od jakiegokolwiek seansu w kinie, ale takiej okazji przepuścić nie mogłem. I to jeszcze w 3D. W końcu wpływ Star Wars na światową popkulturę jest tak duży, że praktycznie każda kolejna premiera staje się wręcz wydarzeniem historycznym. Nie, nie będzie spoilerów. Będzie krótko.

Moc jest we mnie silna, a ja jestem silny Mocą!

Łotr 1 najprościej mówiąc opowiada historię szeregowych ludzi podczas trudnego czasu, jakim bez wątpienia był wielki konflikt i plany związane z budową Gwiazdy Śmierci. Mamy tu wgląd w różne środowiska, w ludzi na różnych stanowiskach po różnych stronach barykady, da się wyczuć ciężkie nastroje panujące w tamtym okresie. Film stylistycznie nawiązuje do starej trylogii – dużo kurzu, brudu i ogromnych machin strzelających blasterami na prawo i lewo. Nastrój budowany jest tu także świetną muzyką – nieco inną niż standardowo, jednak nie mniej udaną i niezwykle prasującą do realiów. Bałem się polskiego dubbingu, ale także i w tym aspekcie było naprawdę nieźle. Film jest znacznie lepszy od Przebudzenia mocy i nawet nie ma co się zbytnio nad tym rozwodzić. Jest to dojrzalsza, pełna emocji część, inna niż najnowsze odsłony. Nie tylko od VII, ale i ogólnie od I-III, co wychodzi jej jedynie na dobre.

Ogólnie całość przypomina nieco tutorial w najnowszym Battlefield 1 jak ktoś się orientuje, ale to tylko moje luźne odczucia. Rogue one, na co warto zwrócić uwagę, jest przede wszystkim bardzo dobrym filmem wojennym ze wszystkim co się z tym wiąże. To już nie jest kolorowa baśń o rycerzach w kosmosie. To opowieść o pięknym bohaterstwie cywili, nie superbohaterów, z wieloma niezwykle ważnymi odniesieniami do ważnych spraw także dzisiejszego świata. Tym bardziej ze względu na swoją odrębność polecam go nie tylko fanom Gwiezdnych Wojen (oczywiście Ci zyskają najwięcej, smaczków co niemiara), a każdemu kto chce obejrzeć kawał naprawdę dobrego, porządnego kina. No i finałowa scena – warto obejrzeć film choćby tylko dla tych kilkudziesięciu sekund Ciary!