Wspominki Counter Strike’a, mojej pierwszej gry multiplayer

Jestem graczem od niemal piętnastu lat, co może implikować. że zdążyłem w swojej swego rodzaju „karierze” spotkać z szeroką bazą tytułów o różnych gatunkach i na szerokiej gamie platform. Z częścią z nich spędziłem godziny i wielokrotnie sięgałem po nie później, inne tuż po przejściu (lub też nawet nie) znikały w studni zapomnienia. Wielokrotnie także, jako że nigdy moja rodzina nie należała do najzamożniejszych marzyłem o dostępie do Internetu, aby móc grać z innymi ludźmi. Gdy w końcu dorobiłem się własnego modemu w domu i możliwości korzystania z niego (bo u mnie to dwie oddzielne rzeczy) mogłem zanurzyć i odkryć na nowo kolejne spektrum gier. Przez lata zdążyłem zanurzyć się w tych mniej znanych multiplejerach jak VC-MP, czy społeczności skupionej wokół grania w gry związane z postacią Kunio-Kuna (hue), ale też bardzo rozpoznawalne takie jak League of Legends, World of Tanks czy obiekt omawianej wspominki – Counter Strike. Z grami mam też często tak, że oprócz ogólnego zaangażowania w rozgrywkę często z niektórymi tytułami wiąże się poszczególne wydarzenie np. odbywająca się przerwa świąteczna-noworoczna. Właśnie z tym okresem wspominam jedne ze swoich najlepszych przygód z tą grą, bo często moim pomysłem na spędzenie sylwestra było właśnie nawalanie w CSika na różnego rodzaju GameModach, o których będzie w dalszej części tego materiału. Niestety z czasem ta miodna gierka przestała mnie bawić i coraz rzadziej powracam do niej, a każdy z tych powrotów jest coraz bardziej krzywdzący. Jednak wspomnienia, które zafundowała mi ta gra przez te wszystkie lata zostaną ze mną na zawsze.O samym CSie ciężko jest napisać coś niezwykłego – jest to po prostu świetna modyfikacja do równie świetnej, co przełomowej gry jaką był Half-Life, która jakieś 10 lat temu święciła bardzo duże tryumfy na polu gier wieloosobowych. Sam już nie pamiętam zbytnio jak było z moimi początkami z tą grą – prawdopodobnie były to mecze na bota na niezawodnej jak na tamte czasy wersji NoSteam i muszę przyznać, że jest to bardzo smutne, że gdy zakupiłem sobie wersję Steamową kilka lat później opcja gry przeciwko AI została wykastrowana. Dodatkowo z wersji Steamowej zniknął także bardzo zapomniany tytułowy jingiel, który również swego czasu był bardzo klimatyczny.Dużo czasu spędziłem podwyższając swoje CSowe ego siekając boty, które same z siebie potrafiły sprawić mi masę radości. Samo ich zachowanie potrafiło przyprawić o salwy śmiechu – od kampienia na bombsajcie, przez posiadanie WallHacka, który sprawiał, że niemal od razu po wyskoczeniu zza rogu w stronę przeciwnika zaczynała się salwa w moją stronę, bo wiedziały one, że nadchodzę. Najśmieszniejszą według mnie jednak rzeczą był fakt, że na mapie de_rats_1337 boty po stronie antyterrorystów nie potrafiły otworzyć drzwi od lodówki, bo właśnie tam znajdował się ich spawn. Wszystko sprowadzało się więc do tego, żeby przyjść na ich respa i otworzyć im drzwi, żeby zaczęła się inwazja. Wielokrotnie również z kolegą udawało się nam pobrać, czy to WH, czy AimBota i wtedy braliśmy mapę i byliśmy sami na kilkunastu botów. Mimo dość mrocznego procederu jakim było posiadanie czitów sprawiało nam to dużo frajdy. Nie pamiętam także czasu, kiedy dokładnie zacząłem grać online i też opisywanie tego uważam za trochę mniejszy sens. Lepszym rozwiązaniem będzie według mnie opisanie gamemodów na których spędziłem najwięcej czasu i które często dawały mi najwięcej frajdy.

BF2 MOD

Jest to chyba pierwsze z czym mam najwcześniejsze wspomnienia, przynajmniej na serwerze z takim trybem spędziłem najwięcej czasu, bo prawdopodobnie wcześniej pływałem na suchego przestwór oceanu brodząc pomiędzy jednym serwerem, a drugim. W tamtym wypadku było to dla mnie dość męczące również z faktu, że mimo że miałem internet to był on limitowany na kilka gigabajtów, które potrafiły spływać w ciągu kilku chwil, a jeśli chcesz grać na serwerze CSa 1.6 i wraz z pierwszym wejściem musisz liczyć się, że jak na LCSie czeka cię pobieranie, w zależności od trybu gry może to być tylko kilka tych nut, które często pojawiają się radiu tak często, że masz ochotę je sobie oderwać i zakopać w ogródku lub też na serwerach typu CODMode mogą to być jeszcze unikalne skiny na bronie, więc wyobraźcie sobie pobieranie tych rzeczy, kiedy mój internet nie był na pełnych obrotach, masakra, więc serwery trzeba było wybierać ostrożnie. Wpadłem, więc kiedyś serwer BF2 Mode wraz z kolegą i zauważyliśmy, że jest tam naprawdę o co grać, bo wraz z kolejnymi zabójstwami zdobywało się wyższe stopnie wojskowe, za niektóre osiągnięcia zdobywało się różne odznaki, które dawały profity np. medal do walki z bronią szturmową dawał ci kilkanaście hp więcej, co zawsze się przydaje. Pograłem na tym serwerze całkiem sporo, nabiłem kilkaset fragów, ale nie oszukujmy się, moje ratio K/D było zdecydowanie poniżej jednego, wiele map kończyłem z bardzo miernymi statystykami, gdyż nigdy w żadną grę wieloosobową nie uznałbym, że jestem jakoś dobry, jestem co najwyżej przeciętny, a podczas moich pierwszych kroków w CS 1.6 online byłem walonym nubem. Sam z czasem nie pamiętam dlaczego zakończyłem swoją przygodę na tym serwerze, czy to dlatego, że mój kolega zakończył, czy po prostu znudził mi się ten format, możliwości jest wiele, ale serwer BF2 od CsHarnas zdecydowanie przygotował mnie na to, co czekało mnie w dalszej przyszłości.

COD MOD

Warto na ten moment zaznaczyć sobie, że przez te wszystkie lata nie było tak, że przez cały czas miałem CSika zainstalowanego na komputerze, podzielił on los innych gier wieloosobowych, może poza VC:MP, gdzie wielokrotnie usuwałem i powracałem do tej gry albo przez jakąś fazę lub też namowy kolegów. Mój kolejny większy epizod z tą grą rozpoczął się po namowach kolegi na grę na jego serwerze, którego gamemodu nie zaznałem nigdy wcześniej – COD:MW mod. Wiązało się to oczywiście z pobraniem dodatkowych skinów na bronie, które w tamtym wypadku o wiele bardziej pompowała hajp, bo skiny wyglądały o wiele lepiej od tych standardowych. Dodatkowym smaczkiem był fakt, że na początku swojej przygody wybierało się swoją klasę, które różniły się bronią, umiejętnością bierną, czy statystykami. Podstawowymi jakimi spotykało się na tym, ale także na innych tego typu serwerach były Amadeusz, który posiadał MP5 i obrażenia zadawane przez tą broń zwiększają się wraz ze wzrostem inteligencji, Strzelec wyborowy, który posiadał M4 i dodatkowe stałe obrażenia z niego, Snajper, który był snajperem i zadawał obrażenia z AWP. Wszystkie te klasy miały swoje statystyki, a łącznie było ich cztery: Inteligencja, która zwiększała obrażenia zadawane przez umiejętności bierne, czy perki zdobywane po zabiciu przeciwnika np. Saper zabierał większe obrażenia, gdy ktoś stanął na jego minę, czy wspomnianemu wcześniej Amadeuszowi zwiększały obrażenia zadawane przez jego broń. Kolejnym było zdrowie, które tłumaczy się samo, następna była wytrzymałość, która podobno miała zmniejszać obrażenia zadawane przez czy to broń, czy zdolności innych graczy. Ostatnia była kondycja, która też się sama tłumaczy. Punkty w ilości 2 zdobywało się po zdobyciu każdego poziomu, którego na tym konkretnym poziomie było 401 maksymalnie. Grind był dość wolny i sam chyba w najlepszym momencie miałem około 130 poziom. Był to też pierwszy raz (i na szczęście jedyny) kiedy to wydałem pieniądze w grze, czego żałuję do tej pory. To chyba tam odnosiłem najlepsze sukcesy w takiej swojej karierze na serwerach z poszczególnym GameModem, jednakże należy mieć tutaj na uwadze, że na takim serwerze umiejętności nie są kluczem do posiadania dobrych statystyk, bo wysokopoziomowa klasa potrafiła bardzo szybko zabijać przeciwnych graczy, którzy często spływali na jeden czy dwa pociski przy wyboostowanych statystykach. Pewnego rodzaju próbą załagodzenia tej różnicy były tzw. „perki”, które wypadały za każdym razem, gdy udało nam się zabić i nie mieliśmy innego perku na swoim slocie. Moimi ulubionymi były przede wszystkim te, które potrafiły zwiększać obrażenia zadawane każdym pociskiem, czy możliwość eksterminacji przeciwnika jednym celnym strzałem ze Scouta. Bardzo lubiłem także tajemnicę Generała, która dodawała taki atrybut na granat, że kto znajdzie się w jego polu rażenia od razu ginie. Wyobraźcie sobie to w momencie, gdy grasz na mapie, gdy respy są relatywnie blisko, a ty na początku rundy ciskasz go w stronę przeciwnika. Na szczęście na serwerze wprowadzono ogranicznika umożliwiające rzucenie granatu dopiero po 10 sekundach od początku rundy, ale to również dało się obejść, więc spoczęło na adminach, którzy grozili banem tymczasowym za używanie tego typu taktyk. Z drugiej strony istniały także perki bardzo słabe z których zawsze typu Wykrywacz Metali, który pokazywał miny, ale problem był taki, że mało kto grał Saperem, czy nawet grał z perkiem pozwalającym na stawianie min. Adminowanie na tych serwerach zasługuje też na odrobinę wspominki, bo na wielu takich serwerach z różnymi trybami gry można było oprócz VIPa, który dawał ulepszone klasy także admina, co według mnie zawsze było debilne, a sprawdzało się to często, gdy większość takich płatnych adminów potrafiła zbanować cię za różne pierdoły typu lekka sprzeczka, czy nawet lepsze od niego na danej mapie statystyki.

Innym tego typu serwerem, który przykuł moją uwagę na dłużej był znowu polecony przez mojego kolegę również serwer COD, lecz tym razem był to serwer, gdzie zdobyć można było 4001 poziomów, przez co rozgrywka na nich była zupełnie inna, a także były tam inne klasy, która z czasem ulepszały się na lepsze. Sam jednak zacząłem grę tam o wiele inaczej, ponieważ kolega dał mi konto, na którym była klasa, która znikała w momencie kucania, ale osobiście jakoś nigdy nie przypadła mi do gustu, bo poza tym nic wcale wielkiego nie miała. Ten serwer nie zachowywał się jakoś inaczej, lewelowanie tutaj i tutaj było na bardzo podobnym poziomie, dodawanie statystyk, czy otrzymywanie perków pozostało takie samo. No może poza tym, że perki były zgoła inne np. Katalizator Boga, który sprawiał, że miało się 1/2 szansy na zabicie, ale jedynie 5 punktów zdrowia, chociaż wiele perków takich jak np. AWP Master pozostawał z goła taki sam.

GunGame MOD

Kolejnym typem trybu, który bardzo dobrze wspominam jest tzw. „GunMode”, czyli rozgrywka polegająca na rywalizacji wszystkich graczy lub drużyna przeciwko drużynie poprzez przejście wszelkich broni dostępnych w grze, a następnie zabicie ostatniego gościa z noża. Polega to na tym, że na początku każdej mapy dostajesz Glocka, który jest prawdopodobnie najgorszym pistoletem w grze i musisz zabić dwóch ludzi, żeby wskoczyć na wyższy poziom, na którym zmienia ci broń na inną i tak musisz przejść przez cały arsenał od pistoletów przez strzekby, SMG i karabiny, a na samym końcu czeka na ciebie trudność zabicia przeciwnika nożem. Rozgrywka bardzo dobra na kilka partii, gdyż bardzo szybko stawała się monotonna, a dodatkowo często potrafiła wyraźnie denerwować, bo na przykład zabójstwo przyznawane było temu gościowi, który faktycznie zabił, więc jeśli wyprztykałeś się z całego magazynka i przeciwnikowi zostało 5 hp, a przyszedł twój kolega sojusznik ci „pomóc” to luj, 5dol się, musisz lecieć do kolejnego. Dodatkowo często trafiał się debilny design plansz, który powodował, że często przeciwnicy potrafili spawnować się na twoich plecach, bo nie było typowych respów dla różnych drużyn. Z tego co pamiętam na tych serwerach zdarzało mi się wbijać z AIMBotem :|. Ale przy moich regularnych powrotach do CSa właśnie ten tryb jest tym, do którego wracam najczęściej.

PokeMOD

Wielokrotnie w moich wpisach mogliście zauważyć, że Pokemony są moją słabością i w wielu innych grach zdarzało mi się spotykać z tą kultową już ikoną popkultury. Nie ominęło to także CSika, gdzie w pewnym momencie można było spotkać się z serwerem, na którym oprócz strzelania stać można było się także trenerem Pokemon. Polegało to na tym, że na początku dostawało się Pokemona startowego, którego szkoliliśmy. Każdy z nich zupełnie jak w grach na GameBoje posiadały jedną umiejętność, którą można było używać podczas rundy. Aby pozyskać nowe Pokemony należało się udać się na przeciwnego respa, gdzie lezały pokeballe z różnymi pokemonami. Problemem tego był fakt, że na takich serwerach panowała meta i tylko część Pokemonów, a tak naprawdę ich umiejętności miała prawo bytu, przez co mimo wszelkich chęci rozgrywka na takim serwerze nie trwała zbyt długo.

Podsumowanie

Ostatnim moim większym podrygiem w tej grze była gra znowu z kolegą na serwerze określanym jako CS:GO mode, który polegał mniej więcej na tym samym, co BF2 mod, tylko jego statystyki polegały na rangach obecnych w młodszym bracie. Dodatkowo na skinie nałożone było skiny dostępne we wcześniej wymienionej grze. W tym momencie jednak pozycja CSa zaczęła słabnąć, bo osobiście lubię grać w gry, jeśli mam z kim grać, a z każdym rokiem coraz bardziej moi koledzy przestawali być do tego skłonni i przestawiali się czy to na LoLa, czy CS: Global Offensive. Dodatkowo coraz bardziej stawałem się zdenerwowany sytuacją, że wydajność w tak starej grze nadal nie pozwalała na stałe 30 FPS. Mniej więcej w tym momencie postanowiłem kupić sobie swój własny Steamowy egzemplarz, gdy gra była na przecenie. Niestety od tamtego momentu moje powroty do tej gry, nawet na nowym sprzęcie. który daje stabilne 60 klatek nadal nie potrafią zwrócić mi tego, co mogłem doświadczyć w latach 2012-2014. Co raz zdarza mi się powracać do tego miodnego shootera, lecz są to powroty bardzo krótkie, bo moje zainteresowanie znika po kilku dniach. Najczęściej podczas powrotu zdarza mi się grać na wcześniej wspominanym GunModzie ale także prostych serwerach Deathmatch, gdzie nie muszę czekać na zrespienie, bo z czasem stało się dla mnie strasznie nudne czekanie na początek rundy, szczególnie, że mój skill w tej grze nie urósł zbytnio przez te wszystkie lata. Serwery te pozwalają mi jak najbardziej zaspokoić ewentualnie pragnienie na tego CSika, nawet jeśli nie będę miał siły na granie gdzie indziej, bo im czas płynie dalej tym będzie gorzej z tym, szczególnie, że wiele tych trybów przeniesiono do CS:GO, który z czasem wyparł mojego faworyta. Właśnie z tym trochę kojarzy mi się Counter-Strike 1.6, z przemijaniem. Grałem w momencie największego hajpu, a następnie po likwidacji kolejnych serwerowni nie potrafiłem odnaleźć się w nowej rzeczywistości tej miodnej gry, przez co nie potrafiłem czerpać z niej większej przyjemności. Jednak wspomnienia związane z nią, różne śmieszne sytuacje podczas gry z kolegą (np. przy tej grze po raz pierwszy używałem komunikacji głosowej, gdy kupiłem sobie mikrofon), eventy okołoświąteczne w tym okresie to coś co zostanie ze mną na zawsze, nawet jeśli sam nie będę już chciał nigdy do tej gry wracać. Tego nikt mi nie odbierze.

Na sam koniec dodam tutaj spis moich ulubionych map, które najbardziej zapadły mi w pamięć:

de_dust2 de_inferno de_aztec de_rats_1337 aim_crazyjump de_train de_nuke fy_poolday fy_snow de_dust de_dust2002 de_office

PS. Zrobiłem to. Przez cały rok 2020 nie zagrałem ani jednego meczu w League of Legends. I jestem z siebie bardzo dumny.

PS2. Szczęśliwego Nowego Roku 2021.


Całe życie w piłkę, w FIFĘ 20 ponad 300 godzin (tak na teraz)

Moja pierwsza styczność z piłką nożną w grach miała miejsce oczywiście na Pegasusie. Nie byłem wtedy jeszcze zbyt biegły w tego typu grach z racji wieku, niemniej najmilej wspominam Soccer Simulator ze Złotej Czwórki, który dla mnie był znacznie lepszy niż popularniejszy wtedy Soccer od Nintendo, który był moim zdaniem nieco drętwy czy Goal 3, którego nie posiadałem i nie znałem. Później należy przenieść się już na PC do gry Football Generation z 2003 roku, która co prawda nie posiadała licencji, ale w sumie niewiele mi to robiło, bo postanowiłem zrobić je sobie sam. Miałem specjalny zeszyt, w którym przypisywałem odpowiednie nazwisko odpowiedniemu numerowi – robiłem w ten sposób nawet własne transfery! Później mój cykl gier piłkarskich, które traktowałem nieco poważniej wyglądał następująco: FIFA 2005 jako pierwsza z serii, z którą miałem kontakt bardziej poważnie, FIFA 07 jako ta, przy której spędziłem chyba najwięcej czasu generalnie z tego rodzaju gier, do dziś mam oryginał, romans z PESem 14, FIFA 18, w którym rozpocząłem przygodę z FUT no i teraz FIFA 20. Oczywiście nie oznacza to że przez te lata ominęły mnie inne odsłony cyklu gier piłkarskich, jednak przygody z nimi nie były jakoś szczególnie długie czy intensywne, niemniej odhaczone jako „grałem” mam również również FIFĘ 03, 04, 06, 08, 10, 11, 14, 17 czy 19 oraz PESa odpowiednio 5 czy 6 czy to w wersjach czy to pełnych czy demo. Dochodzi do tego oczywiście granie multiplayer, poza FUT, takie kontroler w kontroler ze znajomymi czy przez Hamachi bądź GameRanger z ludźmi z internetowych społeczności.

FIFY 20 nie planowałem kupować. Oczywiście może gdzieś tam po cichu człowiek by i chciał, ale jakoś nie byłem przekonany na tyle żeby dokonać zakupu. Nie przychodzi mi to łatwo, znacznie prościej wydaje mi się pieniądze chociażby na książki. Skusiła mnie jednak cena. Na Czarny Piątek udało mi się wyrwać tę grę za plus minus stówkę. Porównując z analogicznymi okresami wcześniej to naprawdę dobra oferta. Od tamtego czasu tj. chyba 26 listopada na liczniku mam przegrane nieco ponad 355 godzin (na dzień 10 październik 2020). Z racji, że sezon grania takiego „na serio” już się w sumie skończył, to chyba mogę pokusić się już więc o pewne podsumowania, doświadczenia no i problemy jakie mam tegoroczną odsłoną, a niestety parę ich mam, w tym takie, które były bardzo blisko przekreślenia tego tytułu na dłuższą metę i przez które przynajmniej na ten moment mówię „nie” FIFIE 21, ale nadal „tak” cyklowi jako takiemu.

FIFA 20 miała i pewnie ma naprawdę wysoki próg wejścia. Już w FUT 19 zrezygnowano z typowych lig jakie były w FIFIE 18 i niżej, tj. tych 10 lig każda po 10 meczów (od konkretnej ilości punktów utrzymanie awans czy spadek) na rzecz nieco bardziej luźno zawieszonych dywizji, które są oparte na nieco innej zasadzie, bardziej punktów rankingowych niż stricte jak w piłce, że 3 punkty za wygraną etc., stąd też nazwa nowego trybu, Division Rivals. System raz, że wymuszał większą ilość rozegranych meczy (zostało to ograniczone w 21 z tego co wiem) to był przede wszystkim mało miarodajny, gdzie tak naprawdę trudniej awansować z ligi 9 do 8 niż powiedzmy z ligi 5 do 4. Dodatkowo bardzo sprzyjał celowemu spadaniu lepszych graczy do niższych lig, żeby łatwiej było im zrobić różne wyzwania w stylu wygraj X meczy czy strzel Y goli lewą nogą. Innymi słowy często nie graliśmy z zawodnikami faktycznie na naszym poziomie przez co również, przynajmniej ja, praktycznie nie czułem żadnego progresu w poziomie gry. Za FUT Champions to się niespecjalnie brałem ogólnie tak nawiasem.

Innym tematem jest tu grind, nawiązując trochę do poprzedniego. Żeby odblokować jakieś wyzwanie, czyt. dostać np. paczkę, czy jakiegoś konkretnego piłkarza, trzeba było wykonać konkretne zadania. Niestety były one albo czasochłonne (tak, wiem, to trochę musi tak działać żeby każdy nie miał wszystkiego za darmo i żeby tytuł przyciągał do grania) albo niewykonalne przez wspomniane spadanie graczy. Alternatywą były wyzwania w Squad Battles, czyli w grze na bota, który był jednak…. popsuty i przykładowo był taki błąd, że wystarczyło strzelić gola, a później przejąć piłkę, zrobić fake shot przed polem karnym rywala i bot głupiał (film poniżej, sorry, że bokiem). Jeśli czegoś żałuję to chyba właśnie tego, chociaż z drugiej strony nie bardzo było inne wyjście jeśli się chciało coś mieć.

To z bramkarzem też śmieszne nawet, mówię też wrzucę.

 

Osobiście występował u mnie także problem z responsywnością, niemniej domyślam się, że to mogła być wina mojego łącza, która trochę wykluczała poważne granie, chociaż jeśli spojrzeć chociażby na film wyżej z bramkarzami to serio było różnie i nie wszystko zwalałbym konkretnie na gracza. W praktyce sprowadzało się to do tego, że często nie miałem kontroli nad swoimi piłkarzami, bądź ich reakcje były opóźnione. W kuriozalnych momentach dochodziło do sytuacji, gdzie wynik 3-0 nie był bezpiecznym wynikiem, chociaż tu wchodzi też temat handicapu czy kick off glitcha, któremu EA zaprzeczyło. Polecam film Kamyka na YT jako przykład tak swoją drogą :>

Oczywiście FIFA jak każda społeczność graczy ma również swoje ciemne elementy. I tak spotykamy mnóstwo osób, które na siłę milionowy raz oglądają powtórki spalonego, biorą 3 pause’y na minutę przed końcem tracąc bezcenne minuty swojego i mojego życia czy robią beznadziejne cieszynki. Cóż, życie.

Boli też spadek znaczenia dobrych kart, lub inaczej, strasznie szybko się dezaktualizują, wspomniał o tym niedawno Kunio w swoim wpisie. W pewnym momencie doszliśmy do kuriozum, że karty Ronaldo czy Messiego (przynajmniej te zwykłe) nie robiły już takiej różnicy za to na fali były karty, które po prostu dobrze wpisały się w silnik gry, bądź też po prostu EA wpadło na taki pomysł, by im tę dobrą kartę dać. I jakkolwiek rozumiem ten zabieg, czasy, kiedy to tzw. in-form w składzie robił wrażenie bezpowrotnie minęły i te eventy naprawdę trzymają grę przy życiu, jednak mimo wszystko trochę boli fakt, że niektóre są typowo pod SBC i powiedzmy taki Kroos, James czy nawet ikona w wersji Optimus od pewnego poziomu potrafi być niegrywalna, bo albo tempo albo gwiazdki słabszej nogi albo cokolwiek innego.

Ponarzekałem, jednak nadal coś co sprawia, że przy tej grze jestem i tak naprawdę jest to obecnie jedyny tytuł, w który jakoś regularniej gram. FIFA to nadał tytuł, przy którym można się dobrze bawić. Wiecie, jest urok w tym śledzeniu kolejnych wydarzeń, wpływu realnego futbolu na rozgrywkę, czekania czy coś trafi się ciekawego w paczce czy nie czy po prostu gameplay’em, bo hej, nadal nie ma żadnej innej alternatywy. Finalnie świetnie można się bawić poza FUTem, chociażby w sezonach online zwykłymi drużynami, gdzie to ciśnienie jest znaczenie mniejsze (i system ligowy jest normalniejszy). Nie wspominam już nawet o grze na bota, który gdybym był młodszy to pewnie piałbym z zachwytu, niemniej na ten moment ja już z gry na bota radości czerpać nie umiem. Zazdroszczę ludziom, którzy to potrafią – kariera to przecież świetna sprawa, do dziś pamiętam swoją z FIFY 07 czy chociażby Volta, z której możemy się smiać, ale kiedyś, wow! Jest jak jest.

„Zaraz, czemu ja właściwie w to gram?”

W ogóle zróbmy mały przegląd drużyny w praktyce. FIFĘ jak wspomniałem kupiłem 26 listopada. 2 dni później (nie wiem czy mnie kalendarz nie kłamie) miałem już taki skład.

Pierwszym moim transferem był Inaki Williams, legenda klubu z FIFY 18, zaraz za nim pewnie Militao. Szczerze nie pamiętam skąd ja na to znalazłem coinsy chociaż z drugiej strony w 20 niespecjalnie mi brakowało na cokolwiek. Screen niżej to już 8 grudnia – parę kart trafionych, jeden ogromny transfer w postaci Ter Stegena, który jak zagościł w tamtym momencie tak z bramki już nie wyszedł. To ogólnie plus w porównaniu z 18, tam znacznie więcej bawiłem się w tasowanie bramkarzami.

Kadr niżej to już 16 grudnia. W ogóle warto wspomnieć, że ja zawsze wychodziłem z założenia, żeby grać tymi kartami, jakie daje mi gra i chociaż na początkowym etapie to dość trudne (tu jednak większość kupiona) tak w tę stronę to domyślnie miało iść.

Dwa screeny niżej to już 19 styczeń. Ter Stegen już niewymienny, podobnie jak atak (strasznie wymęczony ten Plea był chociażby), Bats, Fekir, Mendy i Umtiti. Kształtować zaczęła się już także ławka. Kent idealny rezerwowy, z resztą z czasem stał się jedną z najlepszych kart w grze (sbc trzeba było za niego zrobić za grosze praktycznie) no i Mane, który na tamten moment był jedną z naprawdę ciekawszych kart do trafienia i kartą, która uratowała mi naprawdę dużo spotkań. W ogóle niby mija się to z sensem trochę, ale zawsze lubiłem mieć rezerwowego bramkarza i tak padło, że został nim nasz Artur Boruc.

Niżej jest 22 marca, w składzie zaczęło robić się kolorowo, ale też i miałem spore szczęście żeby trafić karty pokroju tego Mertensa czy De Jonga. Kubo to SBC, Aouar za punkty doświadczenia.

30 czerwca, dla wielu pewnie już koniec FIFY, chociaż przez tę pandemię to też wszystko się poprzesuwało. Tu znów szczęście obrodziło mnie chociażby Modriciem, Hierro (jedyna ikona, która zagościła w tym roku w moim składzie) czy Carvajalem. Jednak szczęście miało dopiero nadejść.

Wiecie, ktoś powie, że trafienie Messiego w lipcu (14tego) to nie jest jakieś wielkie osiągnięcie, niemniej tak, trafiłem Messiego. W sumie nadal tak z boku trafienie Messiego, Ronaldo, ikony czy TOTY to takie punkty przełamania, które zawsze robią wrażenie. Szkoda, że tak późno, bo chociaż tak jak wspomniałem nieco wyżej znaczenie tego typu kart spadało już w tym momencie na łeb na szyję, a ja jestem do tego przecież kibicem Realu, tak Messi to zawsze Messi i zagościł na dobre w moim finalnym składzie obok innych tuz, które widzicie niżej. Ogólnie śmiesznie, bo na papierze mój końcowy skład jest dużo mocniejszy niż te dwa lata temu, ale nie wiem czy pokusiłbym się o stwierdzenie, że gra mi się nimi jakoś łatwiej czy coś. Niemniej słabych punktów tu już nie ma, a niektóre karty to moje osobiste marzenie, żeby w ogóle je mieć.

W ostatecznym składzie, prócz piłkarzy przedstawionych wyżej, znaleźli się również (głębiej w klubie) Batshuayi, Plea, Mertens, Cazorla, Tomiyasu, Benzema, Aouar, De Jong, Lenglet, Rodrigo, Sissoko, Militao, Akinte w różnych wersjach. W sumie tymi piłkarzami bawiłem się najlepiej lub po prostu w jakimś sensie zapisali się w moim klubie. Z jakiegoś względu brak tam Williamsa, Fekira i Vidala, którzy najwidoczniej przepadli w jakimś wymuszonym SBC. W ogóle cel zrealizowany – cały pierwszy skład niewymienny, a generalnie z piłkarzy w klubie tylko Lenglet, Militao, Sissoko i Akinte są możliwi do sprzedaży.

Obecnie gram głównie formacją 4-2-2-2 w grze, ew. zmieniam na 4-1-2-1-2. Dobry motyw w 20 ze zmienianiem formacji bez wchodzenia do menu, tylko bezpośrednio z poziomu gry. Zacząłem też w końcu bawić się z wytycznymi. W sumie nie jakoś bardzo, ale koniecznie wszyscy obrońcy „zostań z tyłu”, śpd też, a napastnicy „wychodź za plecy obrońców”. Według gry wygrałem 508 spotkań, 33 zremisowałem, 282 przegrałem. Na papierze wydaje się, że to lepsze statystyki niż w 18, ale w praktyce dużo zakłamuje to Squad Battles – w końcu hej, tam byłem jednak w lidze 1 w FUT w sezonach online, a tu odbijałem się przez większość czasu przez dolne dywizje. Z resztą ogólnie w 18 czułem się znacznie mocniejszy niż w 20, a wydaje się, że różnica nie jest jakoś szczególnie duża.

Co ciekawe gracz z najlepszymi statystykami jest dość niespodziewany bo jest nim… Michy Batshuayi, który prowadzi w rankingach zarówno najwięcej goli (218) jak i asyst (165) co udało mu się zrobić w 253 meczach. Wyprzedza on Rodrigo (odpowiednio 209 bramek, 155 asyst w 179 meczach) oraz Mertensa (280 meczów, 201 goli, 148 asyst). Dużo wnieśli również Plea i Mane (który praktycznie wchodził to tylko z ławki podobnie jak obecnie jego wersja TOTS) czy Kubo po zsumowaniu statystyk z różnych kart. Pewnie z biegiem czasu, jeśli jeszcze trochę pobawię się tą FIFĄ to te statystyki trochę ulegną zmianie, chociaż wątpię, że same podium jakoś szczególnie się zmieni.

Nieco ciekawiej wyglądają za to statystyki pod względem ilości rozegranych meczy w klubie. Numerem jeden jest bez wątpienia Ter Stegen, który ma rozegrane na jednej karcie ponad 650 spotkań, a grałem nim przecież również przed trafieniem karty niewymiennej i tam też już trochę tych meczy rozegranych miał. Wrażenie robią również statystyki Semedo czy Mendy’iego, którymi rozegrałem ponad 600 spotkań czy to na jednej czy kilku kartach. Wysoko jest również Militao z ponad 500 spotkań oraz Kubo, Lenglet, Aouar czy De Jong z ponad 400 czy Sissoko, któremu zabrakło do 400 tylko dziesięciu spotkań.

Generalnie fajna zabawa, polecam, niemniej od FIFY również trzeba czasami odpocząć. I chociaż z jednej strony mógłbym powiedzieć, że zaciemniła mi obraz FUTa jako takiego, że w FIFIE 18 było weselej, lepiej i w ogóle kiedyś to było, tak może też te odcienie szarości są potrzebne, w końcu hej, i tak będę jeszcze w 20 grać, no a może kiedyś i jeszcze w coś nowszego, kto wie.

Jakby ktoś coś o moim składzie albo do mnie jakieś pytania, o FIFIE, FUT, generalnie o grach piłkarskich – zapraszam do komentarzy!


FIFA 17 – Podsumowanie 15 letniej przygody w karierze menadżera

Piłka nożna, jaka cudowna to dyscyplina. Według Galactik Football najwspanialszy sport we wszechświecie. Od najmłodszych lat oprócz regularnych czysto amatorskich rozgrywek ze znajomymi na przyszkolnych boisku chłonąłem również wszelakie formy tego sportu z gier wideo. Nikogo nie zdziwi fakt, że jednym z tytułów ogrywanych przeze mnie były różne edycje FIFY rozpoczynając od 2005, potem ukochanej 07, 08, 14 na PS2, gdzie w sumie była to nadal FIFA 07 tylko z drobnymi zmianami i aktualizacją składów. Aż tu nagle we wrześniu 2017 roku postanowiłem spróbować najnowszą grę z tej serii, czyli jeszcze wtedy 17 i muszę przyznać, że naprawdę dobrze bawiłem i bawię się w tej grze, aż po dzisiejszy dzień. Jestem też z tej grupy ludzi, którym nie bardzo podoba się polityka wydawnicza Electronic Arts, jeśli chodzi o gry z tego cyklu i osobiście uważam za głupie kupowanie każdej kolejnej odsłony, nawet dla trybu Ultimate Team. Osobiście od jakiegoś czasu nie jestem fanem grania po sieci w gry nastawione na bezpośrednią rywalizację graczy, bo jednak ciężko byłoby wtedy mówić o dobrze spędzonym czasie, kiedy duża społeczność graczy FIFY myśli tylko o własnych korzyściach z rozgrywki, co często mogę usłyszeć od Piterusa, co jeszcze bardziej sprawia, że nie chcę nawet patrzeć na ten tryb. Jest tam też kilka rozwiązań, które nie do końca mi się podobają np. dobieranie zawodników w kwestii ich użyteczności, a nie tworzenie składów w oparciu o własnych ulubionych zawodników czy ikony futbola. Co prawda nikt nie zabrania ci tego zrobić, ale każdy bardziej ogarnięty zgred wpuści z ławki jakiegoś gościa, który strzelił gola platfusem w doliczonym czasie w Pucharze Sołtysa w Gnojowicach i dostał przez to kartę, która jest lepsza od połowy zawodników z Premier League, czy nawet ikon.  Dlatego będąc perfidnym casualem zawsze staram się swój wzrok plasować na jednoosobowych trybach rozgrywki z moją ulubioną karierą menadżera na szczycie, trybie który od początku spodobał mi się wraz z premierą w FIFIE 2005, czyli jak zaznaczyłem wcześniej pierwszej pełnoprawnie ogranej przeze mnie odsłonie tego cyklu (znaczy wiem, że zadebiutował on w 2004, ale w kolejnej części rozwinął się naprawdę znacznie). Jednak moim problemem zawsze w graniu w ten tryb gry był fakt, że rozgrywanie 15 sezonów, gdzie często gra się ponad 50 meczy w sezonie z europejskimi pucharami wydaje się strasznie czasochłonne, więc nigdy tak naprawdę nie rozegrałem więcej niż 6-7 sezonów takiej kariery, lecz od tygodnia mogę zdjąć to osiągnięcie ze swojej kupki #nikogo, bo *fanfary* ukończyłem karierę w 17 i zobaczyłem jak (nie) będzie wyglądał futbol w 2031 roku.

Do swojej kariery wybrałem AFC Bournemouth, szczerze to nie mam zbytnio pojęcia dlaczego, najwyraźniej podobały mi się stroje, bo karierę Alexem Hunterem również przeszedłem tym klubem. Ten klub był także po swoim pierwszym sezonie na najwyższym poziomie profesjonalnej piłki w Anglii, a jego skład nie składał się z większych gwiazd,  więc nie miałbym tak łatwego zadania jak przy wybraniu drużyny z TOP6. Dodatkowo w tym klubie gra Artur Boruc, z którym czuję się naprawdę związany, bo pochodzi on z moich okolic i jego kariera rozkwitała, kiedy ja dorastałem, gdzie oglądałem często jego występy w barwach Celticu, gdzie święcił spore tryumfy.

Tak wyglądał skład drużyny w lipcu 2016 roku, gdy rozpocząłem swoją przygodę. Można zauważyć, że ogólny overall całej drużyny oscylował w okolicach 71-75 oceny ogólnej z małymi rodzynkami pokroju Calluma Wilsona, czy wspomnianego wcześniej Boruca. Od samego początku wraz z dość sporym budżetem transferowym na pozomie około 30 milionów funtów rozpocząłem szturm transferowy, gdzie na samym początku zakupiłem Kyliana Mbappe, Marcusa Rashforda, Andrew Robertsona, Harry’ego Maguire’a i kilku innych zawodników. Rozwinąłem od razu także szkółkę juniorów, wysyłając skauta na poszukiwanie nowych talentów. Sprzedałem także kilku starszych zawodników, którzy nie mieli szansy rozwinąć się bardziej oraz tych, którzy nie pasowali do mojej układanki, jak również kilku młodych zawodników, którzy mieli bardzo niski potencjał, poniżej nawet ocen zawodników z podstawowego składu. Tak oto zaczęła się moja przygoda w Premier League, którą co można było się spodziewać Wisienki zaczęły wygrywać regularnie, tylko jedynie w drugim sezonie podwinęła mi się noga i skończyłem go na drugim miejscu. Drugi sezon był też chyba najgorszym w całej tej karierze, bo oprócz utraconego mistrzostwa odpadłem w fazie grupowej Ligi Mistrzów, niekwalifikując się nawet do fazy pucharowej Ligi Europy. Ale nawet najlepszym zdarzają się wpadki. Pierwsze sezony były dość interesujące, bo dynamicznie w każdym okienku skład ulegał przebudowie, a warto zaznaczyć, że osobiście lubię grać dwiema jedenastkami, tak aby więcej zawodników miało dostęp do gry i też mój styl gry wpływa dość niekorzystnie na kondycję zawodników, gdzie nie mogą oni często rozgrywać kilka spotkań w tym samym tygodniu, bo inaczej oddychają rękawami. Z czasem zacząłem wypierać z tych składów oryginalnych zawodników klubu, gdzie zastępowałem ich innymi, często młodszymi, nawet swoich wcześniej kupionych zawodników potrafiłem sprzedawać, jeśli na stół wpłynęła odpowiednio wysoka oferta. Szkółka juniorów także od samego początku przyniosła duże plony, bo każdy z moich juniorów wziętych pod skrzydła grała przez całą karierę u mnie z lekkimi wyjątkami, gdzie „sytuacje losowe” gry postanawiały sprzedać mi moich co lepszych juniorów w wyniku „złego samopoczucia w zespole”, ale nawet takich gagatków wyciągałem potem z powrotem do mojej drużyny. Niestety w ten sposób Artur Boruc w wyniku skryptu postanowił opuścić mój zespół i przyszłe próby ściągnięcia go spaliły na panewce, bo zawodnik miał złe wspomnienia związane ze mną i nie chciał wrócić, mimo że grał regularnie za moich rządów. A chciałem po prostu zrobić mu pożegnanie z futbolem u siebie, zupełnie jak teraz Legia Warszawa. Poniżej można zobaczyć aktualny w 2018 rok skład (Wybaczcie za prymitywne warunki nagrywania, wtedy nie myślałem, że powstanie na ten temat notka).

 

Z czasem jednak ilość wygranych trofeów i ewentualnych sprzedaży pozwoliła mi popuścić wodze fantazji i zacząłem do swojej drużyny ściągać zawodników z najwyższej półki, dodatkowo często wykorzystywałem fakt, że kończył im się kontakt, więc musiałem uzgadniać tylko wysokość przyszłej pensji. Okazało się to marketingowym strzałem w dziesiątkę, bo Cristiano Ronaldo, który jako pierwszy zasilił mój zespół w taki sposób od razu wyniósł sprzedaż koszulek klubowych na wyżyny przez co do końca kariery kończyłem sezon z około 200 milionowym zyskiem. Po Ronaldo do klubu udało mi się ściągnąć takich zawodników jak Robert Lewandowski Orzeł Polski, Kevin De Bruyne, Virgil Van Dijk, Harry Kane, Isco czy Arkadiusz Milik, chociaż tutaj już za niektórych wykładałem trochę grosza. Bardzo zasmuciłem się, kiedy to ich ocena ogólna w wyniku ponad 30 lat na karku potrafiła spaść o kilka punktów, nawet jeśli byli oni trzonami tworzonej przeze mnie drużyny, np. taki Cristiano Ronaldo w swoim pierwszym sezonie zdążył zostać królem strzelców Premier League, a mimo to jego ocena stopniowo kruszyła się. Ciekawie prezentowali się zawodnicy ze szkółki juniorów, gdzie ci ściągnięci w pierwszym sezonie zostali ze mną do końca, mimo nawet że ich ocena ogólna nie była największa. Z czasem jednak udawało mi się wychować diamenty, gdzie jeden rozwinął się końcowo do 95 oceny ogólnej. Jedyne co mnie denerwowało w tym aspekcie to fakt, że często miniaturki twarzy zawodników nie pokrywały się z aktualnym stanem i często zawodnik blady okazywał się w grze czarnoskórym z dredami. Poniżej można zobaczyć skład w 2020/2021 roku.

I jeśli teraz pukacie się w głowę i myślicie sobie, że ten głupi kłapołuch mógłby zamiast rozgrywać 50+ meczy w sezonie zrobić coś bardziej produktywnego to mogę jedynie powiedzieć, że od pewnego momentu nie wszystkie mecze grałem. Bo granie kilka lat pod rząd Premier League stało się bardzo męczące i nudne, więc zacząłem symulować. A symulacja w nowych FIFAch jest strasznie nierówna i nieprzewidywalna, a technicznie stoi poziom niżej niż to co można było zobaczyć np. w edycji z 2005 roku (Stoku w tym momencie się śmieje), bo jedyna dostępna forma symulacji nie daje nam żadnej kontroli nad przebiegiem meczu, o wszystkim za nas decyduje komputer, przez co jeśli przegrywamy to nie możemy np. zwiększyć ofensywy i należy klepiąc zdrowaśki liczyć na to, że gra zadecyduje o tym, że nasz zespół strzeli bramkę. Trochę słabo FIFO. Poniżej można zaobserwować skład, który wybiegał na boiska w okolicach 2026 roku.

No dobra, rozpisałem się trochę, ale może napisałbym o ogólnych odczuciach z całego przebiegu kariery. Najwięcej zapału oczywiście miałem na samym początku, gdzie jak najszybciej chciałem zebrać potrzebną sobie jedenastkę do podboju Premier League przez outsidera. Szczególnie w pierwszych ligowych meczach było to widać, gdzie każda zdobyta bramka była jak mały sukces, który miał przybliżać mnie do sensacyjnego mistrzostwa. Drużyna była odmładzana, chociaż teraz nie jestem zbytnio zadowolony z faktu, że pozbywałem się niektórych podstawowych zawodników , chociaż tutaj powodem były często zarobki nieadekwatne  do poziomu prezentowanego przez zawodnika, bo czemu zawodnik, którego ocena ogólna i forma spada miałby zarabiać więcej. Tak chyba to nie działa. Największe zainteresowanie grą u mnie było właśnie w okresach około okienka transferowego, gdzie często skład się zmieniał i dochodziły nowe twarze i musiałem poznać, jak wygląda gra nową postacią w moim zespole. Był to zawsze taki mały powiew świeżości w obliczu dość drewnianej formy kariery. Z czasem jednak  to zainteresowanie spadło, co spowodowało symulacją większością meczy i jedynie granie ważniejszych w krajowych pucharach, z TOP6 i Ligi Mistrzów. Sprawiło to, że kolejne sezony zaczęły lecieć coraz szybciej i kolejne postacie zaczęły przewijać się przez mój skład. Było to bardzo ciekawe doświadczenie, gdy z czasem do głosu zaczęli dochodzić zawodnicy generowani przez grę i to właśnie oni z czasem stali się gorącym kąskiem na rynku transferowym pozostawiając moje transfery znanych z rzeczywistości piłkarzy. W 2031 roku ciężko było o aktualnie grającego gracza biegającego regularnie w trykocie jakiejkolwiek drużyny. Nawet staro można było poczuć się widząc, że juniorzy wzięci w pierwszym sezonie mieli już ponad 30 lat! Po 15 latach przygoda się skończyła, co było w sumie dziwne, bo gra dopiero po skończeniu sezonu 30’/31′ uzmysłowiła mi, że przechodzę na emeryturę wraz z końcem sezonu. Na poniższych moje dwie jedenastki  i końcowa drużyna w ostatnim miesiącu kariery.

FIFA 17 to bardzo dziwna pozycja do zaczęcia swojej przygody z nowymi FIFAmi, szczególnie dla gracza single player takiego jak ja. Gra ta widocznie stawia na obronę przez co gra na bota jest naprawdę uciążliwa, szczególnie na początku mojej kariery strzelenie bramki było niezwykle trudne, bo bot wygląda jakby grał na 10 obrońców i blokuje każdą możliwą okazję do przeciśnięcia się przez linię obrony. Dodatkowo wydaje mi się, że na Legendarnym poziomie trudności zawodnicy komputerowi biegają szybciej od moich, chociaż może po prostu wszyscy moi zawodnicy mieli bardzo słabe tempo. Także większość bramek w grze szczególnie na początku większość bramek zdobywanych przeze mnie było lekkim strzałem po ziemi strzelanym obok bramkarza, ewentualnie zdobywanym po rzucie karnym. Dopiero gdy udało mi się uzyskać lepszą drużynę zacząłem zdobywać bardziej efektywne bramki, gdzie kilka ich udało mi się uwiecznić na poniższym filmie. Zdecydowanie lepiej grę na bota rozwiązano w kolejnych edycjach, bo mam za sobą kilkadziesiąt godzin w 18 i 19, w których gra na bota była zdecydowanie lepsza i też częściej można było zdobywać efektywniejsze bramki. Nie ma sensu także tutaj wymieniać jakiś większych błędów trybu kariery (chociaż części z nich pojawiło się przelotnie w tej notce) w 17, bo ta gra ma już niemalże 4 lata i większość z nich została naprawiona w kolejnych FIFAch. To właśnie FIFA 17 zapoczątkowała u mnie swego rodzaju fascynację i brak znudzenia takim typem rozgrywki, bo od zainstalowania jej we wrześniu 2017 roku bez większych przerw jakaś odsłona z tej serii trzyma się na moim laptopie do dziś i pewnie przez to, że zagrałem w nią tyle godzin, że narodziła się do niej swego rodzaju nostalgia, nawet jeśli w 18 grało mi się lepiej i miała kilka fajnych dodatków, to jednak mimo wszystko czułem pociąg do jej starszej siostry. Jest to też ostatnia FIFA, która poprawnie działa bez większych przedstawień na moim sprzęcie (Piterus wie o co chodzi), więc póki co to ona jest najczęściej odwiedzanym punktem rozrywkowym w mojej obecnej sytuacji growej i totalnie nie czuję się, jakbym marnował czas grając kolejne mecze. Co dalej? Możecie nie uwierzyć, ale rozpocząłem kolejną karierę w bardzo słabym zespole z czwartej ligi, bo w sumie nigdy nie udało mi się stworzyć kariery od totalnego zera do potęgi na miarę europejskich pucharów. I mimo tylu spędzonych przy niej godzin nie mam dość i póki co nie mam zamiaru usuwać jej z komputera.

Taki mały Hall of Fame zawodników, którzy spędzili najwięcej lat ze mną w całej tej karierze:

Zawodnicy prawdziwi:

      • Artur Boruc
      • Lewis Cook
      • Nathan Ake
      • Kylian Mbappe
      • Marcus Rashford
      • Andrew Robertson
      • Adam Armstrong
      • Harry Kane
      • Cristiano Ronaldo
      • Jordon Ibe
      • Robert Lewandowski
      • Arkadiusz Milik
      • Jordan Pickford
      • Ryan Fraser
      • Grzegorz Krychowiak
      • Virgil Van Dijk

Juniorzy i wygenerowani przez grę:

      • Mason Richardson
      • Harrison Robinson
      • Jay Mitchell
      • Steliano Alexe
      • Mason Griffiths
      • Declan King
      • George Stewart
      • Marcus Murphy
      • Charles Wilson
      • Archie Green
      • Mason Davis
      • Neil Gallagher
      • Casey Walsh
      • Morgan Baker
      • Lance Baker
      • Mason Wilson
      • Oliver Alexander
      • Brandon Griffiths
      • Ollie Murphy
      • Harvey Shaw

Pamięć, rzeczy, muzyka

Wiecie, wydaje mi się, że jeśli jest jakiś czynnik, który najbardziej i najdłużej z nami zostanie, taki na zasadzie bycia bodźcem, który metaforycznie odpala w nas pewne obrazy, uczucia czy emocje, wywołuje je z pamięci to jest to zdecydowanie muzyka. Oczywiście, żyjemy w dobie nośników pamięci, video, pełnych dysków zdjęć, które pewnie przez długi, długi czas nie zostaną otwarte, ale wbrew pozorom nie są to nadal rzeczy, które atakują nas z zaskoczenia, raczej otwieramy je intencjonalnie, na zasadzie „hej, chce zobaczyć, jak kiedyś wyglądało moje podwórko czy inny krewny”. Piosenki, zakładając, że słuchamy radia, ale i nie tylko, przecież są one po prostu stałym elementem (pop)kultury w postaci chociażby ścieżek muzycznych do filmów czy dowolnego X, są czynnikiem, które pojawiają się mimowolnie, na które trochę nie mamy wpływu, a jeśli mamy to nie zawsze są one przez nas używane stricte z tą intencją.

Za dwa dni stuknie 8 lat od kiedy zasiadłem do VC:MP czy szerzej do „multi” i tak naprawdę można by o tym oddzielny rozdział, ale mam w tym momencie w głowie coś zupełnie innego. Ktoś powie „hej, jak możesz pamiętać konkretną datę akurat tego, czy ciebie do reszty już ten i tamten?”. Dziś, w momencie, gdzie powiedzmy mam dosyć dobrą pamięć to w sumie łatwe, ale jestem pewny, że ta data mi za jakiś czas, może nie dwa czy trzy lata, ale więcej umknie, strony internetowe spowije kusz, a wszelkie hostingi wiecznie nie będą trzymać rzeczy, które dziś są dla nas codziennością, ale wydaje mi się też, że tak w perspektywie -dziesiąt lat, że jeśli coś będzie mi miało kiedyś przypomnieć o VC:MP i tym, co się z tym wiąże przy pewnie kompletnie innych priorytetach i doświadczeniach życiowych, przede wszystkim, jeśli coś ma mi przypomnieć szczególnie o ludziach z tym związanych, to jest to własnie muzyka i metaforyczne Self Control z głośnika płynące. Wychodząc dalej, w dowolną inną sferę życia, pewnie wielu z nas jest w stanie stwierdzić, jaki kawałek leciał na pierwszej randce, gdzie słysząc go widzimy konkretną osobę, czy o, nie wiem, pierwszej płycie we własnym samochodzie czy generalnie dowolnym odcinku czasu czy wydarzeniu, gdzie dany kawałek muzyczny potrafi być włącznikiem w naszym mózgu, który przywołuje konkretne momenty z naszego życia.

Nie chciałbym popadać w patos, bo wbrew pozorom to optymistyczna kwestia, nie jestem też specem przecież, gdzieś czytałem, że generalnie im więcej zmysłów jest zaangażowanych tym rzeczy zapamiętujemy mocniej i trwalej, ale jakoś w kontekście muzyki czy kwestii zapamiętywania czy pamiętania o ludziach, rzeczach, dowolnym, wydaje mi się to ważne. Pamiętajmy o tym, nie o tym „zapamiętywaniu”, ale o fakcie „pamiętania” o rzeczach dla nas ważnych już dziś. Pielęgnujmy je, niech będą przystanią, do której możemy gdzieś tam wrócić czy mniej metaforycznie, realniej pamiętajmy o ludziach, bo oni i relacje z nimi są przede wszystkim na samym końcu najważniejsze, mimo że dziś możemy nie zdawać sobie z tego sprawy.


Gwiezdne Wojny – ranking filmów!

Z jednej strony mam świadomość, że tworzenie wszelkie rodzaju TOP rzeczy nieco mija się z celem, że obiektywizm w tym przypadku nie istnieje, że za rok, dwa czy piętnaście kompletnie może zmienić się punkt widzenia i tak dalej. Z drugiej strony jest jednak coś uroczego w tworzeniu różnego rodzaju własnych topek – oczywiście ze świadomością, że jest to stan np. na 4 maja 2020 i że jest to w pełni subiektywna wizja. Dziś chciałbym podjąć temat, wziąć na tapetę filmy z uniwersum Gwiezdnych Wojen i nawet dla samego siebie rozważyć co jest w nich dobrego, a co złego i przy okazji jakoś przedstawić moją opinię, które filmy Gwiezdnej Sagi (i czemu) uznaję za najlepsze.

Moja przygoda z Gwiezdnymi Wojnami tak naprawdę zaczęła się stosunkowo późno. O ile urodziłem się 3 lata przed premierą Mrocznego Widma, czyli epizodu I, więc w sumie moje najmłodsze lata przypadały na trylogię prequeli i pamiętam ten boom z zeszytami z postaciami Star Wars na okładce, o tyle początkowo był dla mnie jakiś rodzaj niezrozumienia do tego co tam się dzieje. Głównie wynikało to chyba z faktu, że nie rozumiałem ich kanoniczności, coś w stylu „ale jak to, tu jest jakiś stary film, tu są nowe i że on niby tam zginął, a tu nagle żyje”. W pamięci utkwiła mi chyba z tego okresu najbardziej końcówka właśnie Mrocznego Widma, prawdopodobnie już gdzieś w TV, że oni tak długo tam walczyli efektownie na końcu. Z wiekiem to zainteresowanie uniwersum Gwiezdnych Wojen rosło, zacząłem rozumieć pewne zależności, nadrobiłem gdzieś po drodze pozostałe filmy, Wojny Klonów wyrywkowo (ten ostatni sezon muszę) i chyba takim krokiem milowym był pierwszy seans premierowy, na który wybrałem się do kina w 2016 roku, czyli na film Łotr 1. W kinie byłem również na epizodzie VIII, IX oraz solowym filmie, nomen omen, o Hanie Solo. Ktoś powie „hej, więc co ty wiesz o Gwiezdnych Wojnach?!”, a jest to niewykluczone, bo społeczność Gwiezdnych Wojen jest dosyć zaborcza w kwestii znajomości uniwersum Wydaje mi się, że coś tam wiem, ba, w jakimś sensie dziś uważam się za dość dużego fana. Zaznaczyć chciałbym jednak, że moim zdaniem Gwiezdne Wojny są dla wszystkich, nie jedynie dla jakiejś wybranej grupy społecznej i każdy może traktować je indywidualnie, nawet nie mając z nimi związanego jakiegoś konkretnego bagażu emocjonalnego. Ja jednak mam. Do sedna. Zacznijmy zabawę. Dla porządku napiszę jedynie, że poniższy ranking dotyczy 9 filmów z tzw. Sagi Skywalkerów oraz dwa pełnometrażowe filmy poboczne. Tak nawiasem, kolejne miejsca nie oznaczają że są to filmy złe, a bardziej lepsze i gorsze.

Miejsce 11: Część IX: Skywalker. Odrodzenie

Część IX jest na chwilę obecną najnowszą odsłoną Gwiezdnych Wojen, filmem, który w zamyśle miał ukoronować wszystkie inne filmy, które powstały do tej pory i cóż… tak trochę nie bardzo wyszło, szczególnie jeśli zestawi się to chociażby z innymi dużymi zakończeniami, jakie miały miejsce w danym roku w kinie. Może też emocje są relatywnie najświeższe, ale dziewiąta część Gwiezdnych Wojen to jedyna odsłona sagi, na którą jestem autentycznie zły – zły z powodu, zbyt dużej ilości uproszczeń i nielogicznych jak na wewnętrzną logikę (to w ogóle ciekawe zagadnienie, polecam) rozwiązań i decyzji, które diametralnie burzą bądź zrywają z rozwiązaniami z poprzednich filmów. I tak w filmie, który miał być największą laurką czuć najmniej serca tak naprawdę, a z kolei widać najwięcej rozwiązań ciosanych siekierą.

Czy jest jakiś plus tego filmu? Osobie postronnej może się ten film nawet podobać, jest ładny, efektowny, ale wydaje mi się, że 3 część 3 trylogii uderzała jednak w nieco inny target.

Miejsce 10: Han Solo. Gwiezdne Wojny historie

Han Solo to film do którego podchodzę stosunkowo neutralnie… i szczerze to spory problem tego filmu. Bo to nie jest zły film, jeden z bardziej przystępnych dla neutralnego widza z naprawdę świetnym humorem, szczególnie na linii Han, Chewie i Lando (w jego roli ten od This is America) i z nimi niektóre sceny to prawdziwe złoto. Do tego film jest naprawdę ładny (szczególnie w kinie, wow!), prezentuje inne lokacje, do których normalnie przyzwyczaiła nas saga. Kuleje tu niestety fabuła, może fakt że w głowie cały czas mamy Harrisona Forda jako Hana Solo, co nie znaczy, że odtwórca jego młodszego wcielenia zagrał źle. Po prostu wiemy, że ci którzy mają przeżyć przeżyją, ci co mają zginąć pewnie zginą, bo nie ma ich w kolejnych filmach. Film generalnie ucierpiał na etapie produkcji, reżyser się zmienił, domyślam się, że przy tym i inna ekipa i przez to film tak naprawdę kończy się.. trzy razy.

Miejsce 9: Część II: Atak Klonów

Od miejsca 9 zaczynamy obcowanie z filmami, które już tak naprawdę lubię i nie mam z nimi aż takiego problemu, paradoksalnie jednak zacznijmy od wad. Atak Klonów to moim zdaniem po pierwsze najbrzydsza część Gwiezdnych Wojen i mam wrażenie, że już wtedy efekty specjalnie nie wyglądały najlepiej. Dodatkowo niektóre decyzje w tym filmie są pod względem logiki bardzo blisko epizodu IX. Mam wrażenie, że jest to film najbardziej skierowany do młodszego odbiorcy, a przecież to nie jest Disney, który robił jednak później mocniejsze filmy.

Szanuję go jednak za historię, mimo wszystko, punkty, które spinają nam późniejsze rozwiązania czemu coś z czegoś wynika. Dużym kołem ratunkowym tego filmu jest także Ewan McGregor jako Obi-Wan Kenobi, który jest generalnie jednym z jaśniejszych punktów wszystkich prequeli. Na uwagę zasługuje też przedstawione miasto, czy generalnie planety, które w końcu nie są jedną lokalizacją, a jest na nich jednak coś więcej. No i same miasta są chyba najbardziej cyberpunkowe.

Miejsce 8: Część VI: Powrót Jedi

Chyba najbardziej kontrowersyjna decyzja w tym zestawieniu i dla wielu świętokradztwo, bo w opinii niektórych to co najmniej TOP 3. U mnie niestety ten film znalazł się dosyć daleko, ale ponownie, nie ze względu na mankamenty tego filmu, bo chociażby ten film zrobił dobrze to czego nie zrobiła dziewiątka – sprawnie zamknął swoją trylogię. Chodzi o to, że nie mam jakiegoś emocjonalnego połączenia z tym epizodem i umiejscowienie go wyżej byłoby bardziej wyborem z rozsądku niż faktycznym umiejscowieniem według preferencji.

Na plus na pewno finał. W sumie jeden z najlepszych finałów w cyklu, mimo, że mógł się już nam trochę osłuchać.

Miejsce 7: Część I: Mroczne Widmo

Znów kontrowersyjnie, ale związane jest to z miejscem wyżej (w sumie zamieniłem te dwa miejsca w tracie pisania). Mroczne Widmo jest filmem na swój sposób gorszym od Powrotu Jedi, ale mam z nim związany większy ładunek emocjonalny. Mankamenty tego filmu pokrywają się w jakimś stopniu z tymi z Ataku Klonów, niemniej pojedynek Dartha Maula z Obi-Wanem i Qui-Gon Jinnem wybija dla mnie ten film na plus, podobnie jak dzieciństwo Anakina, na które patrzy się naprawdę ciekawie z perspektywy wszystkich filmów, ze świadomością, że to przyszły Lord Vader.

Miejsce 6: Część VII: Przebudzenie Mocy

Przebudzenie Mocy to film, który zyskuje z kolejnymi obejrzeniami, to film, który zyskał po wyjściu IX, w końcu to film, który jest dobrym rozpoczęciem nowej ery jaką było przejęcie praw do marki przez Disneya. Ten film zyskał również chociażby w postaciach. Jak wychodziło Przebudzenie Mocy, duża fala hejtu spadła na odtwórcę głównej roli męskiej, Kylo Rena – że chłopaczek, że denerwuje, że emo. Jak dowiadujemy się z kolejnych filmów tak właśnie miało być. Kylo nie miał być z miejsca drugim Vaderem, a stającym się powoli potworem o twarzy dziecka.

Każde pokolenie ma swoją Nową Nadzieję, ale z drugiej Nowa Nadzieja może być tylko jedna.

Miejsce 5: Część IV: Nowa Nadzieja

Nowa Nadzieja jest przede wszystkim pierwszym filmem uniwersum, filmem, który to wszystko zapoczątkował i tego statusu mu nikt nie odbierze, a jak to jest stracić tytuł ostatniego przekonał się chociażby Powrót Jedi. W Nowej Nadziei tkwi pewna prostota, która moim zdaniem jest głównym atutem tego filmu. W chwili gdy powstawał ten film, boomu na Gwiezdne Wojny jeszcze nie było i nie było wiadome kompletnie jak film się przyjmie, a już na pewno nie oczekiwano takich efektów. Wiadomo można się przyczepić czy elementy tego filmu się zestarzały czy nie, ale biorąc pod uwagę ogół to naprawdę dobry film.

Miejsce 4: Część III: Zemsta Sithów

Zemsta Sithów jest chyba najbardziej emocjonalną odsłoną Gwiezdnych Wojen. Nic dziwnego, jest to film graniczny, jesteśmy świadkami rozkazu 66, powstania Imperium czy w końcu przejścia na ciemną stronę Anakina Skywalkera, człowieka, który miał przywrócić balans w mocy. Film ten to także ponownie popis aktorski Ewana McGregora. Generalnie prequele to najbardziej polityczne odsłony Gwiezdnych Wojen, pokazują nieudolność rady Jedi, w której paradoksalnie można zauważyć wiele analogii do współczesnej polityki światowej.

Z głupot – śmierć Padme, jakkolwiek wymuszona i musiała mieć miejsce no i jakby nie patrzeć nieracjonalne decyzje Anakina.

Miejsce 3: Łotr 1. Gwiezdne Wojny Historie

Jak wspomniałem wcześniej, Łotr 1 to pierwszy film z uniwersum na jakim byłem w kinie. Swoją drogą poświęciłem mu wtedy parę słów. Łotr 1 to najlepszy gwiezdnowojenny film dla osoby nie osadzonej w sadze. Łotr 1 to przede wszystkim świetny film wojenny, wreszcie film nie o walce „na górze”, ale u podstaw, o anonimowych bohaterach tak zwanej sprawy. Łotr 1 to także film z największą ilością okrasy w postaci ostatniej sceny z Vaderem, których próżno szukać w innych częściach cyklu, a przynajmniej jest ona jedną z nielicznych tego typu. Do wad, nie ma co ukrywać, w sporej części przykryła ona całą resztę, a paradoksalnie szkoda.

Miejsce 2: Część VIII: Ostatni Jedi

Ostatni Jedi jest moim zdaniem najodważniejszym filmem z uniwersum pod względem artystycznym i jest w nim zarazem najwięcej serca i świadomości czym jest saga spośród wszystkich innych filmów, szczególnie nowszych, które muszą mierzyć się z bagażem przeszłości, przy czym najwięcej koresponduje z widzem i z innymi filmami. Mogą boleć niektóre rozwiązania, sceny jak chociażby lot Lei, ale są one oddane z nawiązką w innych, chociażby w scenie w sali tronowej. Ostatni Jedi to także otwarta na oścież furtka do potencjalnych kontynuacji, która została trzaśnięta w epizodzie IX, oby nie na dobre.

Miejsce 1: Część V: Imperium Kontratakuje

No i miejsce pierwsze. Film legenda, film esencja Gwiezdnych Wojen, w końcu film z jedną z najbardziej ikonicznych scen w historii kina (w ogóle szok ludzi wtedy w kinie). W sumie jakby nie patrzeć w tym filmie jest wszystko za co kochamy Gwiezdne Wojny – od ładnych widoczków, przez Vadera, szarżowanie Hana Solo po wreszcie pewien rodzaj filozofii Jedi przedstawianej Yody. Tak nawiasem mam adaptację tego filmu w postaci książki zatytułowanej „A więc Jedi zostać chcesz”. Już prawie umiem! A tak całkiem serio to nie wiem czy jest miejsce na w ogóle dyskutowanie z tym filmem. Marzy mi się kiedyś obejrzeć ten film w operze czy filharmonii, nie znam się, w każdym razie z muzyką na żywo – musi robić spore wrażenie.

Tak przedstawia się mój ranking filmów tego uniwersum. W ogólne data powstania tego wpisu nie jest przypadkowa – dokładnie dziś przypada światowy dzień Gwiezdnych Wojen promowany hasłem May the 4th be with You! Sprawna gra słowna, nie ma co.

W komentarzach zapraszam do dzielenia się własnymi wspomnieniami związanymi z Gwiezdnymi Wojnami. Możecie tworzyć własne rankingi, czemu nie, no a ci, którzy jeszcze nie widzieli żadnego filmu, może wreszcie zdecydują się dołączyć do tej wielkiej gwiezdnej rodziny.

Niech moc będzie z Wami!