Czasami w życiu gracza trafia mi się taki moment, gdy nie mam po prostu w co pograć, gdyż obecne na dysku produkcje nie spełniają już tak dobrze swojej funkcji, raz z powodu przejścia owej produkcji lub też przejedzenia się tą formą gier. Nie stać mnie także za bardzo na nowe wychodzące gry i nigdy nie kusiłem się o śledzenie trendów, bo było zajęcie strasznie kosztowne, nie na moją kieszeń. Do tej pory chyba jedną grę miałem na premierę, dokładnie TEKKENa 7 (jego recenzja soon, przybieram się już od kilku miesięcy) wydanego w czerwcu 2017 postanowiłem podle zpiracić, żeby zobaczyć na własne oczy, jak mi to będzie działać na moim laptopie, poza tym to była pierwsza odsłona wydana na ‚piece’. Dlatego o wiele częściej sięgam po klasyki, które z namiętnością ogrywałem kilka już lat temu na jednym z moich starych komputerów. Gdy tylko widzi to ktoś z moich kręgów typu mój starszy brat czy kolega to od razu można usłyszeć tekst: ‚Ma nowy komputer, a i tak nadal woli grać w Contrę czy Vice City’ albo ‚Znowu k**** siedzisz i grasz w te antyki?!’. Ale przez tą widoczną przepaść pomiędzy moim starym sprzętem, a nowymi wtedy grami weszło mi to w krew. Zawsze lubiłem rozmarzać nad tym, że chciałbym znowu pograć na oryginalnym Pegasusie w stare perełki. Dodatkowo poprzez ogranie Contry na Pegazie, potem Medal of Honor: Underground na PSOne bardzo polubiłem drugowojenne strzelanki z perspektywy pierwszej osoby, bo wrzucały ciebie w wir wojny i robiły z ciebie takiego typowego bohatera NESowego – wszystko robiłeś sam niemalże. Innym typem gry był podmiot naszej dzisiejszej recenzji – Conflict: Desert Storm.

Sama gra to trzecioosobowy shooter toczący się w czasie I Wojny w Zatoce Perskiej – konfliktu rozpoczętego przez Saddama Husajna, który to bardzo chętnie chciał zagarnąć drugie największe złoża ropy naftowej na świecie należące do Kuwejtu, by jak najszybciej zażegnać kryzys po wcześniejszej wojnie z Iranem. A jako że wyżej wymienione kraj formalnie był terytorium mandatowym Zjednoczonego Królestwa WB do wojny oprócz Brytyjczyków włączyli się także Amerykanie i ich sojusznicy. Zostajemy wrzuceni w wir walki, gdzie naszym zadaniem będzie a to zniszczenie wszystkich wyrzutni rakiet SCUD w okolicy, a to wysadzenie jakiegoś mostu, by wróg nie mógł przetransportować swoich wojsk, czy wyzwolenie całego miasta z sił najeźdźcy.  Grę cechuje dobra różnorodność misji. Na grę zawiera się około 15 etapów co może wydawać się sporym osiągnięciem, jednak muszę przyznać, że z dobrym zacięciem można skoczyć ją przy jednym posiedzeniu i mi zajęło to trochę ponad 5 godzin. Całą grę polecam rozpocząć od trzy-etapowego samouczka pokazującego wszelkie mechaniki w grze, a także podstawowe zasady kierowania naszą drużyną.

Tak, gra różni się od innych tym, że tutaj mamy drużynę złożoną z czterech członków skrajnie różnych i razem tworzących spójną całość. W zależności od wyboru możemy pokierować działaniami brytyjskiego ‚SASu’ lub amerykańskim oddziałem ‚Delta Force’, jednak oprócz kosmetycznych zmian w wyglądzie nie różnią się one niczym, mają nawet takich samych przedstawicieli. Zacznijmy od Johna Bradley’a, czyli dowódcy naszej drużyny, to nim będziemy stawiali pierwsze kroki w kampanii, jego mocną stroną jest karabin szturmowy, który oprócz standardowych opcji strzelania seriami, czy pojedyńczym nabojem, ma także funkcje granatnika. Dalej jest Paul Foley, podczas niedawnego ogrywania strasznie lubiłem mówić na niego czujka, gdyż używałem go często jako zwiadowcy, gdzie z dalekiej odległości ściągałem żołnierzy przeciwnika. Mick Connors to kolejny ważny aspekt naszego zespołu, tylko on pomoże nam w walce z pojazdami przeciwpancernymi, które w tej grze są narzędziem nielichej masakry, bo lubią strzelać ze swojego działa pod nogi żołnierzy, lecz nasz specjalista przeciwpancerny i jego wyrzutnia łatwo mogą zniszczyć taki pojazd. Ostatni z nich to czarnoskóry David Jones, który jest alfą i omegą jeśli chodzi o materiały wybuchowe, gdyż nosi przy sobie ładunki C4 oraz miny bliskiego zasięgu Claymore. To sprawia, że każdy z członków oddziału jest niezwykle ważny i często będziemy musieli przełączać się pomiędzy nimi, by wykonać zadania powierzone nam przez centralę. Oczywiście zawsze można przerzucić wszystkie potrzebne rzeczy na jednego żołnierza, ale to takie trochę nie-teamworkowe. Za zasługi w bojach mogą także otrzymywać różne medale, które podwyższają ich umiejętności w wykorzystaniu kilku preferowanych rodzajów uzbrojenia, co skutkuje głównie lepszą celnością. Sama śmierć członka nie jest aż taka straszna, bo jeśli nie zdążyliśmy uzdrowić naszego ciężko rannego współtowarzysza to centrala w następnej misji przyśle zamiennika, co strasznie kojarzy mi się z amigowym Cannon Fodderem, gdzie taki mechanizm był używany w podobnym stopniu. Po śmierci wojak traci wszelkie medale, a my na nowym musimy zdobywać wszystko od nowa. Samo kierowanie drużyną nie jest aż takie skomplikowane, ogranicza się do kilku komend np. strzelanie bez rozkazu, wszyscy na moją pozycję, utrzymać pozycję czy udaj się na miejsce. W pewnych misjach dobrym ułatwieniem jest ustawienie wojaków w poszczególnych punktach, co stanowi głównie o zwycięstwie, bo poziom sztucznej inteligencji nie jest na najwyższym poziomie.

Powiedziałem trochę o historii i mechanice, ale jak w to się gra po latach? Muszę przyznać, że nadal wywołuje to u mnie banana na twarzy. Strzelanie w tej grze jest dobrze zrobione z możliwym przybliżeniem na każdej broni, szkoda, że widzimy wtedy tylko celownik, chętnie mógłbym przejść grę w trybie pierwszoosobowym. Poziomy nie są dużo, dlatego też niemal zawsze wiemy co musimy zrobić, bo mapę i oznaczone na niej cele mamy po ręką. Zabijanie ludzie Saddama też sprawia radość szczególnie, gdy trafimy takiego w głowę to ten ochoczo walnie piruet do tyłu. Do dyspozycji mamy wiele legendarnych już wojskowych broni z M16 Automatic, czy AK-47 na czele, więc fani ASG i pukawek będą zadowoleni. Ważnym elementem był także multiplayer, który pozwalał na różne popularne rozgrywki typu Deathmatch, czy Capture the Flag, a na konsolach także kooperacyjny tryb i możliwe wspólne przechodzenie kampanii na podzielonym ekranie.

Jeśli chodzi o wady gry to jest tutaj trochę rzeczy o które można się przyczepić. Grafika nie porażała zapewne nawet wtedy ale ogrywając niedawno to na PS2 po latach zauważyłem jaka tam była bieda. Pokoje w których stacjonują Irakijczycy są słabo umeblowane, jakby wszyscy stali tam po ciemku i czekali na naszych bohaterów od samego początku gry. Inną wada nie wynika dosłownie z gry, bo jest to słaba kompatybilność z nowoczesnymi monitorami, co skutkuje bardzo denerwującymi mnie ramkami po bokach ekranu, gdzie wszelkie internetowe sposoby nie dają rady, chyba kiedyś będę musiał kupić jakiś stary komputer do ogrywania takich cudeniek. Przyczepić się można także do koszmarnego modelu jazdy pojazdami, który dzięki Bogu występuje tylko w 2 etapach. Auta i czołgi obsługuje się za pomocą WSAD na klawiaturze i lewą gałką na padzie, ale do tego skręcanie jest ustawione na myszce, no serio, żeby skręcić trzeba machać nią jak szalony, że tylko nie wbić się z pełnym impetem w ścianę. Sterowanie na padzie ratuje się tym, że jest to wykorzystywane często w grach wyścigowych i łatwiej było się przyzwyczaić do takiego stylu w porównaniu z tym komputerowym. Z takich małych można uznać też podkradnięty z Medal of Honor: Allied Assault dźwięk wykonanego celu.

Podsumowując to kolejny kawałek dobrej gry osadzonej w innych klimatach niż Call of Duty, czy Medal of Honor, więc nie jest to tak wyczerpany temat jak II Wojna Światowa. Za grą opowiadają się barwne postacie, zróżnicowane misje, czy sama radość ze strzelania do tych złych. Może odstraszać swoją oprawą, czy niektórymi drewnianymi mechanikami, ale każdy gracz, który potrafi przymrużyć leciutko oko na takie mankamenty powinien po ten tytuł sięgnąć.