Wiatr wieje, dokąd chce, lecz piasek musi podążać z wiatrem.

Nieświadomy otaczającego go świata, targany boskim oddechem, na łasce i niełasce burzy, która nim włada.

Czymże jest ziarnko piasku na pustyni?

Ziarnko piasku podczas burzy?

Od kiedy zmieniłem sprzęt jakoś stałem się bardziej skłonny do nieco bardziej legalnego źródła z jakiego czerpie gry. Część miałem, jeszcze inne ogarnąłem od znajomych no i oczywiście parę (dosłownie) kupiłem. Któregoś dnia udałem się przy okazji do pobliskiego sklepu z grami w celu zakupu jakiegoś tytułu w dosyć przystępnej cenie. Z racji, że z nowymi tytułami nie miałem do czynienia ładnych parę lat nie celowałem konkretnie w najnowsze produkcje, a nieco bardziej ogólnie w coś co zachęciłoby mnie do wniknięcia w wirtualny świat. Po dosyć krótkim namyślnie po przejrzeniu dostępnych gier, wybór padł na Prince of Persia – dzieło Ubisoftu z serii bez dodatkowego podtytułu.

Z Księciem Persji miałem do czynienia praktycznie odkąd pamiętam. Do dziś na pegazusie posiadam radziecką wersję tego tytułu z 1989 roku na jednej z lepszych dyskietek. Na owe czasy była to gra rewolucyjna, głównie za sprawą Jordana Mechnera, który to ruchy postaci oparł na ruchach swojego brata nagranych na zwykłe video. W jednym z wywiadów mówił, że kamera była jakby wypożyczona ze względu na brak funduszy i niedługo później oddał ją do sklepu. Głównym jej zamysłem były osadzone w antycznej Persji perypetie młodego księcia, który przemierzając kręte lokacje walczył z przeciwnościami losu. Oczywiście seria z czasem ewoluowała, jednak prawdziwy przełom pojawił się w 2008 roku, gdy postanowiono sięgnąć po zupełnie inną, niekanoniczną historię, która jak się później okazało praktycznie zamknęła się w tym jednym dziele.

Prince of Persia to gra typu sandbox, która zaliczana jest do szeroko rozumianych przygodówek, choć to ma jakiś płytki wydźwięk. Jest to piękna opowieść, która ma nas skłonić do refleksji, a przy tym nie odbierać przyjemności z samego poznawania stworzonego przez projektantów miejsca. Krótko o fabule – intro wita nas przytoczonym na początku wierszem oraz scenerią, gdzie to główny bohater, Książe, który wcale nie jest księciem, wędruje przez pustynie w poszukiwaniu swojej oślicy. Zbiegiem przypadku trafia na Elikę – księżniczkę z prawdziwego zdarzenia, która wplątuje go w wojnę między dwoma bogami (lepsze określenie między uosobionym dobrem i złem) oraz stawia w sytuacji, gdzie to w dużej mierze od niego będą zależeć losy świata. Naszym celem jest pozbycie się z lokalizacji „zepsucia” oraz uwięzienie tego złego w magicznym drzewie. Płytko? Oj, uwierzcie mi, że wcale nie.

Gra cały czas zachowana jest w konwencji baśniowej. Nie mamy żadnego hudu czy paska z hp. Ba, nie możemy nawet zginąć! Cały czas gdy spadniemy/mamy zginąć od ostrego jak brzytwa ostrza, ratuje nas Elika. Niektórzy często narzekają na ten element, ale jest to nic innego jak zgrabne wplecenie w fabułę wczytywania czegoś w rodzaju quick save. Na losy naszego bohatera patrzymy od strony trzeciej osoby – kamera ogólnie jest żywa i zależnie potrafi być z boku, za plecami czy nad nami. Grafika jest nieco komiksowa, lecz to akurat jej zaleta, bo nie mniej bardzo pasuje do tamtejszych realiów. Ogólnie warstwa wizualna jest dużym atutem, a przede wszystkim jej zmienność na co, za sprawą bohatera, mamy niezwykle duży wpływ. Po uzdrowieniu terenu, szare lokalizacje znów stają się pięknym, krajobrazem, które na pewno choć na moment zatrzyma nawet największego hejtera. Sama eksploracja świata jest na tyle przemyślana, że przemieszczając się z jednego miejsca do drugiego, mamy możliwość zobaczenia praktycznie wszystkich detali jakie przygotowali dla nas twórcy. Całość okraszona jest wręcz hipnotyczną muzyką adekwatną do scenerii i zmieniającą się razem z nim.

Tak naprawdę, mało powiedziałem o fabule, ale wyrywkowe jej przedstawienie nie daje takiego obrazu jak powinno. Barwne dialogi (nawet po polsku!) dają nam obraz i możliwość poznania tego czego sami nie wiemy. Podczas całego przechodzenia gry możemy cały czas rozmawiać z księżniczką. Książe czasami pyta dokładnie o to, o co sami byśmy zapytali. Czasami też mamy do czynienia z jakże śmiesznymi, fajnie rozładowującymi emocje scenkami. Prawdziwym creme de la creme jest jednak zakończenie, a w praktyce nawet dwa występujące jedno po drugim, z czego to drugie wydaje się być dosyć otwarte. Mamy tu do czynienia z bardzo emocjonalną sceną, która trzyma nas długo po napisach końcowych. Tak naprawdę jedynym minusem fabuły jest jej dodatek DLC, który wyszedł jedynie na konsole, który moim zdaniem zabija poprzednie, ale z racji, że PC-towcy tej przyjemności nie mają uznajmy, dla dobra tytułu, że tego nie ma.

Słodzę, słodzę, ale coś o wadach. Dla niektórych gra może wydawać się nieco zbyt monotonna, zbyt łatwa i szczególnie walki mogą po pewnym czasie nie dawać tylu emocji ilu byśmy chcieli. Warto jednak zauważyć, że pięknem tej gry ma być przede wszystkim jej przystępność i umiejętność opowiadania historii. Dla niedzielnego gracza, który nie szuka jakiś hardkorowych poziomów ta łatwość przechodzenia (też nie bez przesady, samograj to nie jest) może być prawdziwą zaletą. Walka ma przede wszystkim cieszyć oko, podobnie jak sceneria, której poznawanie trzyma nas z dala od monotonii. Na siłę jednak, jak ktoś chce ograniczyć własną podróż może skorzystać z dostępnych teleportów.

Grę mogę serdecznie polecić osobom, które w jakimś tam stopniu czują klimat i chcą wziąć udział w pięknej baśni, która odgrywa się na naszych oczach. Nie stracą także fani ówczesnego parkouru czy po prostu ludzie, który chcą zagrać w dobrą grę.