Od 2001 roku, Akademia Filmowa nagradza Oscarem najlepsze filmy pełnometrażowe w technice animowanej, skierowane głównie do młodszej widowni, ale i z przesłaniem do niejednego starszego widza, który z danej produkcji mógłby się wiele nauczyć. Na liście tej dominują głównie produkcje Pixara, co wcale nie jest dziwne, bo faktycznie jest to bez cienia wątpliwości najlepsze studio produkujące tego typu filmy, jednak jeden film innego twórcy chociaż po części także z ramienia Disney’a wyraźnie nie pasuje do podanej listy. Dziś kilka słów o Spirited Away: W krainie bogów.

Osobiście nigdy nie przepadałem za gatunkiem anime jako takim. Wyjątki stanowiły jedynie typowe kreskówki na Polsacie, które były na tyle „uzachodnione”, że nie czuło się tej bariery kulturowej, bo raczej nikt nie twierdzi, że Pokemony czy Król Szamanów w jakiś tam sposób nasz bardzo szokowały. Zawsze jednak czułem takie hmm… zmieszanie, gdy na którymś z 3 programów (bo do niedawna tylko tyle było) puszczono raz na ruski rok jakąś typowo wschodnią produkcję. Obok Spirited Away pamiętam też np. Mononoke-hime tego samego reżysera. Swoją drogą to drugie było chyba jedną z bardziej pogiętych produkcji jakie dane mi było oglądać w życiu, ale ciężko to opisać słowami tak z pamięci, bo i patrzę przez pryzmat ponad 10ciu lat więcej na karku. Wtedy nie dane mi było tego obejrzeć do końca. Chłopak z czymś na wzór sepsy na rękach oraz nieszczypiący się z celowaniem w głowę z broni palnej wojownicy oraz wszystko pokroju tego to jednak było stanowczo za dużo na mój stosunkowo młody umysł, a i teraz miło upływu czasu, średnio chce mi się do tego wracać.

Nie mniejszy szok wywołała na mnie opisywana dziś produkcja. Niech za przykład posłuży jedna z początkowych scen, gdzie ludzie zamieniają się w świnie ze względu na swoje łakomstwo. Dosyć spory kontrast z takim Shrekiem czy Wall-e czyż nie? Zatem rodzi się pytanie – co zachęciło do nagrodzenia tej produkcji Oscarem? Wspomniałem wcześniej o różnicy kulturowej. Mimo całej otoczki i raczej potrzeby zasięgnięcia o co tam właściwie chodziło po seansie, całość była przesycona treścią. Przesycona na tyle, że zwykła kilkuminutowa scena jazdy w pustym pociągu bez żadnej linii dialogów była dla nas swoistym wytchnieniem. Budowanie nowych emocji, które żadna europejska czy amerykańska produkcja nie ma prawa nam dać, było w tym wypadku naprawdę na najwyższym poziomie.

Wszystko to jednak składa się na swoisty confuse, który miałem również wtedy. Z jednej strony jest to piękna opowieść rysowana najszerszą paletą barw jaką można sobie wyobrazić, z drugiej kompletnie nie przystosowana na nasz rynek i kompletnie nie dla najmłodszego widza. I chociaż Akademia również to zauważyła i w następnych latach nie rzucała nam takich propozycji, to warto wiedzieć, że takie coś również istnieje co pozwala nam spojrzeć na nasze rodzime produkcje w kompletnie inny sposób.